Single Blog

O bezużytecznych emocjach poczucia winy i niepokoju

Jakiś czas temu napisałam post „Pokochaj siebie” (tutaj), do którego napisania zainspirowała mnie książka Wayne W. Dyera o tym samym tytule.

Dla mnie jest to jedna z ważniejszych książek, jakie w życiu przeczytałam i żałuję, że wpadłam na nią dopiero teraz. Ale z drugiej strony wierzę mocno w to, że nic nie dzieje się bez przyczyny, więc pewnie tak miało być. Bo na wszystko przychodzi czas, właściwy czas. Może wcześniej nie byłam na nią gotowa.

Jednym za ważniejszych dla mnie rozdziałów jest rozdział o poczuciu winy i niepokoju, które zdaniem autora, są prawdopodobnie najczęstszymi formami stresu w naszej kulturze. Całkowicie się z nim zgadzam. Pamiętam czasy, a było ta zaledwie kilka lat temu, kiedy non stop się martwiłam i przez to czułam ciągły niepokój. A oprócz tego dałam się wpędzić w poczucie winy.

Mój niepokój związany był z dzieckiem. Ciągle martwiłam się o mojego syna i kiedy teraz o tym myślę, to zastanawiam się dlaczego tak było. Przecież był i jest zdrowy, dobrze się uczył i uczy, generalnie jest fajnym młodym człowiekiem i wszystko jest w jak najlepszym porządku. A ja (jak pewnie większość matek) ciągle drżałam! Aż w końcu pewnego dnia, w czasie przypadkowej rozmowy z jedną ze znajomych, usłyszałam od niej bardzo mądre zdania: „Ale dlaczego się martwisz? Przecież martwiąc się przyciągasz złą energię i żeby nie było tak, jak z samospełniającą się przepowiednią. A powinnaś raczej codziennie rano życzyć mu miłego dnia i możesz poprosić o opiekę nad nim jego Anioła Stróża i wszystko będzie dobrze”. I wiesz co? Poczułam się jakbym dostała obuchem w głowę, ale w pozytywnym znaczeniu. Po prostu ta wymiana zdań uświadomiła mi, że tak naprawdę nie mam powodu do zmartwień, tylko coś tam sobie w głowie roję. I wydało mi się to moje martwienie takie bez sensu. To był dzień, kiedy postanowiłam robić dokładnie tak, jak mi poleciła znajoma. I to działa! Pozwoliłam sobie aby życie toczyło się tu i teraz, bo moje martwienie nie się nie wnosiło nic konstruktywnego.

Uwielbiam życie chociażby za to, że czasem jedno zdanie, albo jedno słowo, czy to z książki, czy to gdzieś usłyszane, potrafi zmienić tak wiele!

A dlaczego żyłam przez wiele lat w poczuciu winy? Otóż zdałam sobie kiedyś sprawę z tego, że czułam się winna z tego powodu, że żyje mi się lepiej niż wielu innym osobom. Wiem, że życie nie jest sprawiedliwe i masz tak jak sobie pościelisz. Tak więc pościeliłam sobie tak, że mam dobre i wygodne życie. Ciężko na to pracowałam i nadal pracuję, rozwijam się, ciągle uczę nowych rzeczy i nie marudzę, jeśli pojawią się nowe wyzwania. W życiu przeszłam przez wiele zmian, zarówno tych prywatnych, jak i zawodowych. Właściwie mogłabym mieć na drugie imię ”Zmiana”;). I, co zadziwiające, mimo tej świadomości czułam się winna. Ale to nie stało się tak przez przypadek, o nie. „Pomogło” mi w tym wiele osób. Wiesz jak to jest, takie drobne uszczypliwości w stylu: „Ładne to masz, ale mnie na to nie stać”, „No tak, ty nic nie musisz”, „Jak to nie zrobi pani tego za darmo? Przecież pani nie musi zarabiać” albo „Na biednego nie trafiło”. Złościło mnie to strasznie! Ale przez długie lata dusiłam tę złość i żal w sobie. Doszło nawet do tak kuriozalnych sytuacji, że ciągle coś komuś dawałam w prezencie, albo wiele rzeczy robiłam za darmo, bo przecież „muszę”, bo „inni mają gorzej”. A kiedy nie ma w życiu równowagi, to zaczynamy cierpieć. Dawałam więcej niż brałam i nie czułam się z tym dobrze. Aż w końcu powiedziałam basta! Nie mam już skrupułów żeby odpowiadać grzecznie acz dobitnie na takie uwagi. Tak, za moją pracę się płaci, bo sprzedaję wartościowe i dobre rzeczy. I każdemu człowiekowi należy się zapłata za jego pracę, nawet jeśli to jest sam Bill Gates. A różnica polega na tym, że to ja decyduję kiedy robię coś pro bono i nikt nie ma prawa decydować czy ja czegoś potrzebuję, czy nie. Już kiedyś napisałam, że każdy człowiek jest sumą swoich wyborów. I z pomocą odpowiednich motywacji i wysiłku możesz prowadzić życie zgodne ze swoimi oczekiwaniami Dokonałam takich, a nie innych wyborów i jestem tu, gdzie jestem. A więc jeśli komukolwiek przychodzi do głowy grzebanie w cudzym ogródku, to polecam zadanie sobie pytania: CZY PODJĘŁAŚ ODPOWIEDNI WYSIŁEK ŻEBY ŻYĆ ZGODNIE ZE SWOIMI OCZEKIWANIAMI?

Od kilku lat mam chorą tarczycę, ale wierzę mocno w to, że to kwestia przejściowa. Bo choroby nie biorą się z niczego i tak na przykład choroby tarczycy związane są z piątą czakrą – gardła, czyli czakrą odpowiedzialną za komunikację. Chodzi tu o umiejętność komunikowania się, wyrażania i słuchania innych. Komunikowanie to nie tylko czynność mówienia i ekspresji, ale także zdolność do prawdziwego słuchania i słyszenia, co mówią inni. Prze lata słuchałam, co do mnie mówią inni, ale nie chciałam tego słyszeć i jednocześnie blokowałam słowa, które chciałam powiedzieć, ale tego nie robiłam. Dlaczego? Bo nie chciałam schodzić do poziomu rozmówcy. Za to niepotrzebnie kumulowałam w sobie żal i złość. I tak nabawiłam się choroby o podłożu autoimmunologicznym, czyli w moim przypadku autoagresja. Zwykle uważa się, że komunikacja, to słowo mówione lub pisane, ale komunikacją jest również wyższa wibracja kreatywnej ekspresji, czyli to kim naprawdę jesteś.

Choroba najpierw pojawia się w naszym polu energetycznym, a na końcu ujawnia się w ciele. Choroby można leczyć w różny sposób i żałuję, że naszym kraju ceni się tylko medycynę akademicką. Na szczęście każdy mam wolną wolę i możliwość wyboru, więc trzeba tylko samemu poszukać innych możliwości. Ja już wiem kim jestem i wiem to, o czym napisał W.W.Dyer: „Możesz nauczyć się konsumować przyjemności bez odczuwania winy. Uwierz, że można być człowiekiem, który dąży do obranych celów zgodnie z własnym systemem wartości, a nie szkodzi innym – i robi to bez poczucia winy. Jeśli robisz coś, cokolwiek by to było, i nie lubisz tego lub nie lubisz siebie po tym, co zrobiłeś, przyrzeknij sobie, że wyeliminujesz takie zachowanie w przyszłości. Natomiast odbywanie samonarzuconej pokuty jest neurotyczną wycieczką, której powinieneś sobie zaoszczędzić”.

A wracając do różnych metod leczenia, to warto, a nawet trzeba, szukać alternatywnych metod leczenia. Uważam, że do zdrowia, i w ogóle życia, trzeba mieć podejście holistyczne. Można na przykład wspomagać leczenie kolorami. I teraz już wiem dlaczego w ubiegłym roku często nosiłam kolor czerwony. Bo czerwień dodaje energii, odpowiada za czakrę podstawy. Intuicyjnie czułam, że w ubiegłym roku (zwłaszcza pod jego koniec i w styczniu tego roku) było ze mną naprawdę krucho. Dodatkowo nagle pokochałam niebieski i błękit, a z kolei niebieski to kolor czakry gardła. Jak już napisałam wcześniej – nic nie dzieje się bez powodu. Trzeba tylko słuchać swojej intuicji. Przekonałam się, że chociażbym nie wiem jak bardzo nie słuchała wewnętrznego głosu (bo przez zbyt wiele lat wszystko racjonalizowałam, przemawiało do mnie tylko „szkiełko i oko”), to i tak głos serca prędzej czy później wygra. Dlatego też jak opętana robiłam na drutach pod koniec zeszłego roku mój błękitny sweter i szalik, który niedawno prezentowałam na blogu (całość tutaj). Zaraz zrozumiesz o co chodzi.

W tamtym roku miałam o tym wszystkim dość mgliste pojęcie, ale zaczęłam poszukiwać pomocy poza medycyną akademicką, bo czułam, że mimo iż biorę eutyrox na tarczycę, odpowiednio się odżywiam, to było i tak ze mną bardzo źle (dlatego musiałam sobie zrobić przerwę w blogowaniu i innych zajęciach na miesiąc). I spadł mi z nieba, nazwijmy go, uzdrowiciel – a raczej poprosiłam go o pomoc, kiedy w końcu przejrzałam na oczy (od razu dodaję, że nic o mnie nie widział, nawet nie znał nazwiska, więc nie mógł sobie poczytać w internecie). Oczyścił energię moją i rodziny, a potem zalecił żebym nosiła coś niebieskiego na szyi (szalik albo korale), bo mam osłabioną czakrę gardła, a jak już wiesz niebieski jest kolorem tej czakry. Pamiętam, że wtedy mu powiedziałam „A tak, bo ja mam Hashimoto, pewnie o to panu chodzi?”. A on odpowiedział „Tu nie chodzi o żadne Hashimoto tylko o pani emocje. Jak pani uleczy swoją duszę, to i pani się wyleczy”. Po oczyszczaniu najpierw ledwo żyłam przez jakieś trzy dni, a potem odżyłam i czuję się tak rewelacyjnie, że nawet nie umiem tego wyrazić! Chyba nawet widać to na zdjęciach.

Przyznam szczerze, że wtedy postanowiłam zgłębić temat. W ciągu miesiąca przeczytałam dwadzieścia książek – dosłownie – i czytam dalej jak opętana. Nie dość, że czytam szybko i kocham książki, to jeszcze wróciła mi taka forma, że potrzebuję na sen tylko 6-7 godzin, a kiedyś spałam po 10 -12 godzin! Ale z tego zachłyśnięcia się nową wiedzą zapomniałam o niebieskiej mocy i od dwóch dni boli mnie gardło. Pomyślałam sobie, że na pewno mnie gdzieś przewiało. Ale oczywiście nic nie jest w życiu takie proste. Ostatnio dzieją się w moim życiu cuda. I tydzień temu spotkałam na babskiej imprezie uzdrowicielkę z Wielkiej Brytanii, rozmawiałam z nią o energii, Aniołach i snach. A ona nagle w trakcie rozmowy wyciągnęła rękę w kierunku mojego gardła, złapała coś w powietrzu i wyrzuciła za siebie. Oniemiałam na chwilę, a potem zapytałam: „Skąd wiesz o mojej tarczycy”. Usłyszałam w odpowiedzi, że właśnie to zobaczyła. I kiedy tak sobie marudzę od wczoraj o tym bolącym gardle, to właśnie sobie uświadomiłam, że jak boli to dobrze, bo się oczyszcza. Nie biorę żadnych leków (poza eutyroxem), stawiam na naturę i mój niebieski szalik oraz koraliki z lapis lazuli.

Wiem, że moje uleczenie to proces i trochę to potrwa. Tak jak „pracowałam” na swoją chorobę przez lata, tak też wyleczenie zajmie trochę czasu. Ale najważniejsze, że zrozumiałam przyczynę jej powstania. I możesz mi wierzyć albo nie, ale każda choroba powstaje z nagromadzonych przez lata złych emocji. Najpierw osłabia twoją aurę aż w końcu atakuje ciało, a tylko to widzi lekarz i ty.

Nie będę streszczać rozdziału książki W.W. Dyera, bo wiem, że jeśli zechcesz, to sama ją przeczytasz. Autor świetnie opisał mechanizmy powstawania poczucia winy i niepokoju oraz sposoby w jak można je wyeliminować. Naprawdę polecam tę lekturę!

DZIĘKUJĘ, ŻE TU JESTEŚ! 🙂

Renata

Comments (2)

© Copyright 2019 - Renata Driscoll