Single Blog

Kim jesteś, czyli o etykietkach

Kiedy chodzę na spotkania networkingowe, biznesowe czy w czasie szkoleń, to nie mam problemów z przedstawianiem się w kilku zdaniach. Traktuję to jako coś oczywistego w środowisku biznesowo-zawodowym. Ale zdarza mi się myśleć w różnych sytuacjach, głównie towarzyskich, że wcale nie mam ochoty mówić kim jestem, bo po prostu jestem Renatą, człowiekiem. I tyle moim zdaniem wystarczy, bo przecież można się dużo dowiedzieć o drugim człowieku w czasie ciekawej rozmowy (bez zadawania pytań wprost) albo najnormalniej w świecie możemy nie mieć ochoty żeby o sobie cokolwiek powiedzieć. A kiedy musimy coś o sobie powiedzieć, to niejako od razu przyklejamy sobie etykietkę.

Zastanawiałam się dlaczego nie lubię etykietek i wiem, że nie jestem w tym odosobniona. A temat etykietek się pojawił, ponieważ zdarzyła mi się niedawno „zabawna” sytuacja. Otóż musiałam się spotkać z pewnym mężczyzną żeby spisać oświadczenie (chodziło o otarcie samochodu – nie ja byłam sprawcą). Pan na wejściu od razu zapytał co robię zawodowo, co mnie zdziwiło, więc odpowiedziałam coś wymijająco. Pan drążył temat dalej, bo jak się okazało bardzo chciał się pochwalić, co on robi i kogo to on nie zna. Śmiać mi się chciało jak rzucał nazwiskami „znanych i bogatych” i zastanawiałam się: „ale o co chodzi???”;). A już zupełnie kuriozalne było dla mnie, że kiedy pisałam oświadczenie, to pan rzucił tekst: pięknie oprawiony brylant. Chwilę mi zajęło zanim się zorientowałam, że chodzi o mój pierścionek zaręczynowy. Takie kwiatki :). I tak sobie pomyślałam, że być może przez to, że nie za bardzo chciałam o sobie mówić, to pan miał problem i z jakichś powodów potrzebna mu była moja etykietka. No bo skoro takie „ważne” osoby zna, to być może trzeba wybadać, czy warto lepiej poznać nową osobę i dorzucić do kolekcji;). Oczywiście sobie teraz żartuję, ale zachowanie tego człowieka uznałam za dość dziwne.

No właśnie, jak to jest z tymi etykietkami? Czy masz gotowy opis siebie? Czy ten opis wynika z tego kim naprawdę jesteś, czy też z przeszłości – bo ktoś kiedyś cię jakoś nazwał? Czy jest to opis pozytywny czy negatywny? Przypomniało mi się, że czytałam o tym w książce „Pokochaj Siebie” Wayne W. Dyera, więc wróciłam do tego rozdziału („Uwalnianie się od przeszłości”). Jest tam zacytowany wiersz D.H. Lawrence’a (What is he? – Kim on jest?), który oddaje sedno mojej niechęci do etykietek:

– Kim on jest?

– Człowiekiem, oczywiście.

– Tak, ale co on robi?

– Żyje i jest człowiekiem.

– Och tak! Ale on musi pracować. Musi mieć jakąś pracę.

– Dlaczego?

– Bo z pewnością nie należy do klas uprzywilejowanych dysponujących swoim czasem.

– Nie wiem. Ma wiele wolnego czasu. I robi naprawdę piękne krzesła.

– Ach, więc tak! Jest stolarzem artystą.

– Nie, nie!

– Tak czy inaczej rzemieślnik należący o cechu stolarskiego.

– Wcale nie!

– Przecież tak powiedziałaś.

– Co powiedziałem?

– Że robi krzesła i jest stolarzem.

– Powiedziałem, że robi krzesła, nie, że jest rzemieślnikiem.

– Dobrze, więc jest tylko amatorem?

– Może! Powiedziałbyś, że drozd jest zawodowym fletnistą czy tylko amatorem?

– Powiedziałbym, że jest tylko ptakiem.

– Tak i on jest tylko człowiekiem.

– Już dobrze, zawsze filozofujesz.

Jeśli jesteś zadowolona z jakiejś swojej etykietki i jest ona pozytywna, to ok, bo krótkie definicje siebie nie są same w sobie złe, ale mogą być hamulcem rozwoju. W tym poście chce się skupić przede wszystkim na tym, co powstrzymuje cię od robienia tego, co może wnieść w twoje życie dużo zadowolenia i przyjemności.

Okazuje się, że wszystkie neurotyczne „jestem…” są efektem używania czterech neurotycznych stwierdzeń:

  1. To ja.
  2. Zawsze taki byłem.
  3. Nic na to nie mogę poradzić.
  4. Taka jest moja natura.

To są więzy z przeszłością, które powstrzymują cię od rozwijania się, wprowadzania zmian i po prostu czerpania radości z życia.

Pochodzenie tych „jestem…” można podzielić na dwie grupy:

Pierwszy rodzaj etykietki pochodzi od innych ludzi. Przypięto ci ją, kiedy byłaś dzieckiem/nastolatkiem. Na przykład moja nauczycielka od języka polskiego w liceum często mi mówiła, że nie umiem pisać i dostawałam słabe oceny z wypracowań. Przez to nie lubiłam tego przedmiotu i często mówiłam, że nie umiem dobrze pisać i nie lubię pisać. A prawda jest taka, że bardzo lubię przelewać swoje myśli na papier, ale po prostu nie cierpiałam pisać wypracowań na konkretnie zadany temat. Jestem przekonana, że odnalazłabym się w pisaniu innych form na dowolny, interesujący mnie temat. Aż w końcu po latach odważyłam się pisać bloga i bardzo to lubię. Wiesz o co mi chodzi?

A drugi rodzaj etykietki jest wynikiem wyborów, których dokonałaś, aby uniknąć konieczności wykonywania trudnych lub nieprzyjemnych zadań. Na przykład mogę się przyznać bez bicia, że nie bardzo lubię uprawiać sport. Chciałabym mieć wyćwiczone ciało, ale nie mogę się zmotywować do regularnych ćwiczeń i usprawiedliwiam się sama przed sobą, że nie mam czasu, więc moją etykietką w tym przypadku jest „jestem bardzo zajęta”. Co jest oczywiście nieprawdą, bo jak się chce, to i czas się znajdzie.

Każdy z nas, kiedy tylko chce wykręcić się od czegoś albo zatuszować jakiś swój brak, zawsze może użyć etykietki „jestem…”. I tak wpadamy w błędne koło UNIKÓW! I jak napisałam wcześniej, jeśli jest to dla nas dobre, to nie ma sensu nic na siłę zmieniać. Ale jeśli to blokuje nasz rozwój, to warto uwolnić się od przeszłości i wyeliminować uciążliwe „jestem…”. Nie będę teraz opisywać sposobów uwalniania się od przeszłości, bo po prostu zachęcam cię do przeczytania książki „Pokochaj Siebie”.

Podsumowując, używamy etykietek, bo łatwiej jest się opisać niż się zmieniać. Wymówka chroni nas przed podejmowaniem ryzyka. Wszystkie nasze „jestem…” są wyuczonymi schematami stosowania uników i każdy może się ich pozbyć, jeśli podejmie taką decyzję. Pozostawiam to pod twoją rozwagę i jak zawsze – decyzja należy do ciebie!

Comments (0)

© Copyright 2019 - Renata Driscoll