Single Blog

Toksyczna pozytywność

Toksyczna pozytywność – brzmi jak oksymoron, ale nim nie jest. Co to właściwie znaczy?

Nie wiem jak Ty, ale ja już od dłuższego czasu mam takie poczucie, że jesteśmy poddawani presji bycia nieustannie szczęśliwym i wdzięcznym. Te wszystkie slogany głoszone przez pseudo coachów-celebrytów (i nie tylko) typu „tylko dobre wibracje”, „żyj pełnią życia”, „myśl pozytywnie”, itp., bywają naprawdę męczące.

Tak wiem, piszę to ja, urodzona optymistka.

Ale żeby była jasność, optymizm jest dla mnie zrozumieniem sytuacji w jakiej jestem (zwłaszcza trudnej), dopuszczenie do siebie emocji z tym związanych i NADZIEJA. Zaś toksyczna pozytywność zabrania odczuwania trudnych emocji i każe je tłumić w imię na siłę szukania pozytywów i budowania fasady szczęścia. Tak jakby kluczem do szczęścia byłoby wyzbycie się negatywnych emocji nawet w obliczu choroby, straty, rozstania czy innych trudności.

A tak w ogóle to emocje po prostu są, nie dzielą się na negatywne i pozytywne, ale to jak je odbieramy, powoduje, że nadajemy im znak „+” lub „-”. I te, które są dla nas trudne, po prostu nazywamy negatywnymi. A one też są bardzo potrzebne. Każda emocja ma jakąś funkcję. Weźmy na przykład dwie podstawowe emocje zakorzenione w mózgu, które są siłą napędowa wszelkich myśli i działań człowieka: miłość i strach.

STRACH jest niezbędny by przeżyć, a MIŁOŚĆ by rozkwitać.

Zamiast uczyć się, jak pozbywać się trudnych emocji, powinniśmy uczyć się, jak do nich podchodzić, przetwarzać je i z nimi żyć.

Dużo w życiu przeżyłam dobrego i złego, i wszelakich odcieni, które są pomiędzy. Z natury jest mi łatwiej się podnieść, jak feniks z popiołów, ale nie zaklinam rzeczywistości, udając, że wszystko jest super, kiedy się wali.

I tu biję się w pierś. Kiedy osiem lat temu zaczęłam pisać bloga, często na fanpage’u bloga umieszczałam optymistyczne cytaty, aforyzmy, itp. Zarażałam optymizmem, aż w końcu zdałam sobie sprawę z tego, że nie zawsze tak się czuję i powoli, choć z lekkim strachem, zaczęłam pisać też o swoich smutkach, rozterkach, gorszym samopoczuciu, itp. Cieszę się, że znalazłam siłę i odwagę żeby pokazać swoją ludzką, prawdziwą twarz.

Ale biję się w pierś dlatego, że wówczas nie zdawałam sobie sprawy z tego, że momentami, ten mój pozytywizm, mógł być po prostu toksyczny. Bo w życiu przede wszystkim chodzi o równowagę. Bycie człowiekiem oznacza wygospodarowanie przestrzeni na to, co pozytywne, negatywne i wszystko co znajduje się pomiędzy.

A tak w ogóle to piszę o tym dlatego, że ostatnio znalazłam w księgarni świetną książkę właśnie pod tytułem „Toksyczna pozytywność” (Whitney Goodman) i odetchnęłam z ulgą. Odetchnęłam, bo pomyślałam: a jednak nie zwariowałam, są inni, którzy też tak myślą, czują ten zalew „obowiązku szczęścia”.

Książkę naprawdę polecam. Autorka jest psychoterapeutką i w książce przybliża najnowsze badania, zestawia je z przykładami oraz historiami pacjentów, które ukazują, jak szkodliwa jest dla nas toksyczna pozytywność.

Cytując za autorką:

„Kiedy posługujemy się toksyczną pozytywnością, skupiamy się na mówieniu tego, co nam powtarzano, zamiast naprawdę słuchać, współodczuwać i poznawać osobę w potrzebie.

Język pozytywności w dużej mierze pozbawiony jest niuansów, współczucia i ciekawości. Przybiera formę ogólników, które dotyczą tego, jak ktoś ma się czuć i że obecnie czuje się niewłaściwie do okoliczności. Te dwie przesłanki od razu pokazują, że pozytywność nie wiąże się z pomocą. Jeśli autentycznie pragniesz komuś pomóc, z pewnością nie chcesz, by ta osoba poczuła się źle. Banały tego rodzaju mogą stać się wyjątkowo toksyczne, kiedy się przed nami odsłania, mówi o sowich emocjach lub opowiada o swoich trudnych doświadczeniach.

Skuteczność pozytywnego języka lub pozytywności zależy od wyczucia czasu, słuchacza i omawianego tematu.”

Najważniejsze, co sobie biorę z tej książki – nie będę wyskakiwać z tekstami w stylu: dasz radę, będzie dobrze, myśl pozytywnie! Po prostu zapytam rozmówcę czego ode mnie potrzebuje. Bo może po prostu chce być tylko wysłuchana/y? I uspokoję moją wewnętrzną „ratowniczkę”, która od razu rzuca się do pomocy i tak bardzo chce pomóc komuś w potrzebie, że być może za bardzo się narzucam? Bo jak napisała Whitney:

„Osoba, której pomagasz, sama decyduje, jak chce być wspierana, a ty decydujesz, czy masz chęć i możliwości, by zapewnić jej takie wsparcie.”

Comments (0)

© Copyright 2019 - Renata Driscoll